Wyniki rozdania organizowanego z Asią!

Wyniki rozdania organizowanego z Asią!

Witajcie kochani!
Przepraszam, że jestem tu tak rzadko, ale kurczę, no zabiegana jestem teraz strasznie! Przepraszamy również z Asią, że wyniki są tak późno, ale naprawdę obie mamy teraz ręce pełne roboty! Chciałyśmy Wam serdecznie podziękować za wzięcie udziału w rozdaniu. Post konkursowy został wyświetlony prawie 18 000 razy! Wow! Mam nadzieję, że skompletowałyśmy dla Was fajną niespodziankę i nie znikniecie po ogłoszeniu wyników, tylko zostaniecie z nami do końca!




Nie przedłużając, BOX makijażowo-pielęgnacyjny, który skomponowałyśmy z Asią wygrywa p. Joasia Jasińska!

Gratulujemy i prosimy o wysłanie danych kontaktowych na adres paulinaiasia.blogerki@gmail.com
Ta sama firma, ta sama seria, a tyle róźnic...

Ta sama firma, ta sama seria, a tyle róźnic...

Witajcie :)
Co dziś działacie? My kończymy powoli najgorsze rzeczy jeżeli chodzi o remont. Zostało złożenie szafy, posprzątanie wszystkiego, ogarnięcie, a potem tylko urządzanie :). W remontach i przeprowadzkach chyba to lubię najbardziej :)
W dzisiejszej notce chciałabym Wam zaprezentować płynną pomadkę z firmy Golden Rose, która mimo tego, że trafiła do mnie jako ostatnia, od razu awansowała na pierwsze miejsce wśród moich ulubionych produktów do ust! Jeżeli jesteście ciekawe o jakiej pomadce mówię i co sprawiło, że tak strasznie przypadła mi do gustu, zapraszam na post!


Chyba wszyscy wiedzą, że lubię firmę Golden Rose. Uważam, że mają naprawdę większość hitów, a jeżeli chodzi o produkty do ust, to w moim przekonaniu odpowiadają nawet tym droższym pomadkom o ile nie są lepsze! Boom na tą konkretną serię wiedzie prym już jakiś czas w blogosferze. Chyba 90% blogów, które czytam posiadają co najmniej jedną notkę dotyczącą tych szminek. Ja sama skusiłam się na 4 odcienie i nie żałuję ani jednego. Co najciekawsze, mimo, że to ta sama firma, ta sama seria, to każda pomadka jest inna.W swojej dotychczasowej kolekcji posiadam takie odcienie jak: 02, 04, 09 i dziś przyszedł czas na moją faworytkę, czyli nr 01.


Produkt podobnie jak poprzednie znajduje się solidnym opakowaniu, zabezpieczonym dodatkowo kartonikiem, którego niestety nie posiadam. Na opakowaniu znajduje się kilka podstawowych informacji o produkcie. Aplikator bardzo podobny, o ile nie taki sam jak w poprzednich wersjach. Jak dla mnie jest niesamowicie wygodny. Prosty kształt, żadnych udziwnień. Idealnie dopasowany i nie trzeba wiele manewrować, żeby ładnie i co najważniejsze RÓWNO (!) pokryć usta. 

Nie wiem dlaczego na tym zdjęciu jej kolor przypomina ceglasto-rudy, bo w realu jest taki bo w realu to piękny, delikatny różowy nudziak! Idealny na codzień. Odkąd go posiadam w swojej kolekcji, to używam codziennie i jeszcze mi się nie znudził. Może w końcu pora wyjaśnić o jakich różnicach mówiłam. Wszystkie pomadki z tej serii są niesamowicie trwałe. Serio, rzadko po pomalowaniu nimi ust martwię się, że coś mi zejdzie. Wiadomo, nie wytrzymują na ustach 12h, ale około 5-6h to spokojnie. Ładnie zjadają się od środka i co najważniejsze- nie schodzą płatami. Ta pomadka ma chyba jakieś inne wykończenie. Wpija się dosłownie w usta i czuję taki welurowy efekt na ustach. Wizualnie to oczywiście czysty mat, ale nie wiem skąd ten efekt weluru. Nie przeszkadza mi to w niczym:) Po prostu jestem zdziwiona, że ta sama seria, a zupełnie inne wrażenia


Ogólnie jestem bardzo zadowolona z tej pomadki i uważam, że ze wszystkich moich 4 jest najlepsza. Polecam ją Wam i na codzień i od święta. Założę się, że będzie idealnie pasować zarówno dla blondynki jak i brunetki. Na instagramie, a konkretnie tutaj pokazywałam Wam jak wygląda na ustach.



Lubicie tę serię?
Jaki numerek możecie mi polecić ;)?
Róż mineralny? Tego jeszcze nie grali!

Róż mineralny? Tego jeszcze nie grali!

Witajcie w piątek:)
Ale to słowo pięknie brzmi- PIĄTEK. No po prostu jak melodia :). U nas już ostro ruszył remont, także jestem generalnie wszędzie dochodząco. Mało tego, w ogóle nie umiem się połapać na tym nowym profilu bloggera! No błądzę jak dziecko we mgle. Nie rozumiem czemu jak ktoś coś polepszy, to zawsze popieprzy... Żeby nie psuć sobie nastroju i cieszyć się w pełni piątkiem zapraszam Was na post, o produkcie, którego dawnooooo u mnie nie było. Mowa o różu, a jak wiecie jak różu nie używałam. Dzięki temu konkretnemu, wszystko się zmieniło:)



Róż udało mi się wygrać u prześlicznej Lady Aggu, do której serdecznie Was zapraszam! Przesympatyczna dziewczyna, która również prowadzi swój kanał! Przyznam, że osobiście nie umiem się za bardzo posługiwać produktami mineralnymi. Podobno wszystko zależy od doboru dobrych pędzli. Wychodzi więc na to, że ja takowych nie posiadam :) O ile nie mam problemu z aplikacją cieni do powiek, o tyle jak kiedyś dostałam podkład mineralny, to już musiałam się zastanowić, z czym to się 'je'. Oczywiście udało mi się jakoś obsłużyć, ale drugi raz nie sięgnęłam po żaden mineralny podkład. Firma Annabelle Minerals jest mi znana w dużej mierze z recenzji, które udało mi się poczytać na blogach. Niestety nigdy wcześniej nie miałam okazji testować żadnych produktów. Nie ma co ukrywać, że Annabelle Minerals jest firmą, która chyba najbardziej wyróżnia się spośród innych, jeżeli chodzi o kosmetyki mineralne. Swoją drogą dopiero teraz zauważyłam, że ta firma jest nie daleko mnie:)


Jeżeli chodzi o róż to chyba jeden  z kosmetyków, którego prawie NIGDY nie używałam! Dlaczego? Bo zawsze wydawało mi się, że wyglądam jak ruska laleczka. Mimo wszystko oglądając tyyyle tutoriali na YT i na IG zauważyłam, że róż naprawdę dodaje smaczku! Jak wygrałam go u Agi to bardzo się ucieszyłam i postanowiłam, że mimo wszystko nauczę się go obslugiwać, a co!
Produkt znajduje się w klasycznym dla Annabelle czarnym, odkręcanym słoiczku. Na wieczku znajduje się nazwa firmy, natomiast na odwrocie takie informacje jak gramatura, nazwa odcienia i termin przydatności. Po odkręceniu możemy zauważyć zabezpieczenie które sprawia, że produkt się nam nie rozsypie w kufrze, czy w sytuacji, kiedy zaliczy zderzenie z podłogą.


Jak zobaczyłam jego kolor to powiedziałam wow! Jeszcze NIGDY w życiu nie widziałam tak pięknego koloru! Matko jedyna! Przecież to idealny i niesamowity kolor dla blondynek! Wpada w taki naprawdę delikatny, chłodny kolor. Nie mogłam się oprzeć, żeby nie zeswatchować go w trybie natychmiastowym na dłoni.


Wiadomo, że produkt mnie ani nie uczulił ani nie podrażnił. Jestem naprawdę pod wrażeniem, że nieświadomie, bez wybierania trafiłam na idealny kolor kosmetyku, którego się tak strasznie bałam. Co najciekawsze rzeczywiście zauważyłam, że róż dodaje naszej skórze takiego naturalnego, dziewczęcego looku. Oczywiście w sytuacji, kiedy umiem się nim obsłużyć:) Zresztą, za niedługo wchodzi nowy trend, a mianowicie draping, więc ja już mam produkt, którego będę używać :)


Strasznie jestem zadowolona z tego produktu i mogę go polecić każdej z Was! Tobie Aga dziękuję, że to właśnie dzięki Twojej nagrodzie przekonałam się, że w różu mi do twarzy!

Macie swój ulubiony róż?:)
Zmieniam pielęgnację i wychodzi mi to na dobre!

Zmieniam pielęgnację i wychodzi mi to na dobre!

Witajcie :)
Ale się cieszę, że już jutro mamy piątek! Serio, wykończył mnie piekielnie ten tydzień! Wczoraj miałam akurat fajny dzień jeżeli chodzi o sprawy blogowe, bo aż 3 firmy odezwały się do mnie w sprawie współpracy. Pojawi sie coś, czego jeszcze nie było u mnie! Mam nadzieję, że jesteście ciekawi i na pewno będziecie zaglądać do mnie!
Dziś przychodzę do Was z recenzją kremu, który znalazł się u mnie jakiś czas temu i dzięki systematycznemu użytkowaniu, mogę w końcu wyrazić o nim opinię. Jeżeli jesteście ciekawe, zapraszam:)


Pamiętam, jak odezwała się do mnie pani Marta z pytaniem, czy nie chciałabym przetestować kremu, który sama stworzyła. Przyznam, że byłam zaskoczona, oczywiscie pozytywnie! Nie miałam jeszcze takiej propozycji. Nie ukrywam, że mam nadzieję, że może kiedyś też uda mi się stworzyć autorski produkt, który będę chciała wysłać do testów innym blogerkom :). Marzenia dobra rzecz. Ucieszyłam się też również dlatego, ponieważ mój dotychczasowy krem się skończył, a nie miałam nic ciekawego na oku, więc stwierdziłam, że fajnie wypróbować coś nowego. Nie minęło kilka dni, kiedy produkt znalazł się u mnie. Muszę przyznać, że już dawno nie dostałam tak pięknie zapakowanej paczki. Nie mam pojęcia, gdzie wyparowały mi zdjęcia, ale mówię Wam szczerze, że większe i znane firmy powinny brać przykład z Pani Marty!



Krem znajduje się w ładnym, plastikowym, eleganckim opakowaniu. Te różowe dodatki sprawiają, że szata graficzna jest bardzo kobieca i jak najbardziej w moim stylu. Nie ma tu zbędnych ozdobników. Nic nie jest przesłodzone.Wszystko zachowane jest w tonie elegancko i z klasą. Jak widzicie, produkt posiada pompkę 'air-less'. Oczywiście na początku trzeba kilka razy psiknąć żeby wydobyć krem, ale z każdym kolejnym razem aplikacja jest łatwiejsza. Osobiście jestem fanatyczką produktów z pompką, więc na dzień dobry Ceres dostał jeden punkt :). 


Krem jest biały, ale możemy w nim zauważyć delikatny żółty ton. Zapach bardzo przyjemny, troszkę cytrynowy. Po chwili ulatnia się i go nie czuć na twarzy. Następną rzeczą, która pozytywnie mnie zaskoczyła  w przypadku tego produktu jest to, jak szybko się wchłania. Serio, zaaplikuję go na jedną stronę twarzy i jak już nakładam na drugą, to wcześniejsza połowa już całkowicie wchłonęła krem! Nie zostawia ani odrobiny lepkiej warstwy, czego nienawidzę! Konsystencja przyjemna, typowo kremowa. Wydaje mi się, że dzięki niej produkt będzie niesamowicie wydajny. Zresztą, nie wydaje mi się, tylko jestem pewna. Produktu używam od około miesiąca i jestem przekonana, że mam go więcej niż połowę!


Odkąd używam kremu zauważyłam wyraźną poprawę kolorytu i nawilżenia cery. Produkt świetnie się sprawdza zarówno pod makijaż, jak również bez niego. Nie powoduje rolowania podkładu, ale też nie mogę stwierdzić, czy przedłuża jego trwałość. Ogólnie jestem w szoku, że produkt, który jeszcze nie jest zbyt znany na rynku, może być taki dobry. Nawet gdybym chciała znaleźć jakiś minus, to nie potrafię. 

Produkt możecie znaleźć tutaj. Zapraszam Was również na fanpage firmy. Znajdziecie tam wiele różnych ciekawostek.

Znacie te produkty?

Ni to korektor, ni baza pod cienie...

Ni to korektor, ni baza pod cienie...

Hej!
Mam teraz tak zakręcony czas, że tą notkę piszę po 22 we wtorek między myciem łazienki, a wieczornym SPA :). Nie umiem się jakoś zorganizować, nie czuję świąt.. Mam tyle zaległych spraw, że nie wiem w co ręce włożyć, serio! Ważne, że już za niedługo wszystko dojdzie do ładu i ja wrócę na stałe:) Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o bublu, serio, o totalnym bublu, który zakupiłam przez przypadek co najlepsze (!) na promocji w Rossmannie. Jeżeli jesteście ciekawi o czym mówię, zapraszam na post!


Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, korektor kupiłam w trakcie trwania promocji na oczy, bo (o zgrozo!) pomyliłam go z cieniem w kredce! Szukałam czegoś, co pomoże mi wyrównać koloryt powieki i posłuży jako cień w sytuacji, kiedy nie zawsze rano mam ochotę na pełny makijaż. Pewnie zapytacie, kiedy zorientowałam się, że to korektor? A no dopiero jak przyszłam do domu:). Pomyślałam- trudno! Dobrego korektora też nie mam, a może ten akurat mi się spodoba. Niestety. Nic podobnego nie miało miejsca. 
Korektor znajduje się w zwykłym czarnym opakowaniu. Znajdziemy na nim naprawdę minimum informacji. Jedynym jego plusem jest to, że można go zatemperować. Więcej niestety nie odnotowałam..


Kolor może nawet nie jest zły na tym zdjęciu. Zaznaczam, na tym zdjęciu. O ile lubię żółte tony, to tu mam do czynienia z kolorem, którego bliżej nie jestem w stanie określić. Próbowałam go używać na dwa sposoby. Jako korektor i mimo wszystko do zagruntowania powieki. Jako korektor, sprawdził się fatalnie. Niech Was nie zwiedzie konsystencja, która na początku wydaje się masełkowata. W rzeczywistości ciągnie niemiłosiernie Waszą skórę pod oczami. Oczywiście nie wspominam o tym, że nie maskuje żadnych cieni, ani nic z tych rzeczy. Używałam go na początku jako bazę i nawet nie było źle, ale też do czasu. nie utrwało nawet miesiąc, kiedy zaczął się rolować, zbierać w załamaniu i ogólnie na oku miałam efekt ciastka.


Reasumując, nie polecam Wam tego produktu. Ogólnie z Wibo trafiałam na same hity,a  teraz przejechałam się jak stąd do Warszawy..

Znacie ten produkt?
Rozdanie z lakierami hybrydowymi. Wygrywają 3 osoby! + wyniki rozdanie z BOXEM!

Rozdanie z lakierami hybrydowymi. Wygrywają 3 osoby! + wyniki rozdanie z BOXEM!

Hej dziewczyny!
Dziś mam dla Was post rozdaniowy i mam nadzieję, że znajdzie się sporo chętnych! Zgłaszać możecie się tutaj

Wiem, że dużo z Was lubi hybrydowe lakiery i dzięki uprzejmości firmy Victoria VYNN przychodzę do Was z rozdaniem, w którym wygrywają aż 3 osoby!

Co należy zrobić?
1. Polub profil organizatora i sponsora rozdania Victoria VYNN
2. Polub mój profil
3. Udostępnij PUBLICZNIE to zdjęcie
4. Napisz w komentarzu, na jaki kolor lubisz malować paznokcie


KONIECZNIE PRZECZYTAJ REGULAMIN!
1. Sponsorem rozdania jest firma Victoria VYNN
2. Zabawa kończy się z dniem 30.11.2017
3. W rozdaniu wygrywają 3 osoby.
4. Przygotowane są 3 zestawy w skład który wchodzą 3x lakier hybrydowy, komplet katalogów i odżywka (jeden lakier zawiera 2x lakier hybrydowy)
5. Wysyłka tylko na terenie Polski
6. Nie ma możliwości wymiany nagrody na wartość pieniężną.

Bawcie się dobrze! I zapraszam na prezentację lakierów;)








PS. Rozdanie z BOXEM wygrywa: p. Teresa Kaczała!
Gratuluje i proszę o dane na adres: goralka18@o2.pl
Tołpa i jej małe-wielkie cuda!

Tołpa i jej małe-wielkie cuda!

Cześć!
W końcu dotarła do nas zima! Cieszycie się? Ja osobiście lubię śnieg chociaż nie ukrywam, że wolę go w grudniu. Niestety nie mamy na pogodę wpływy i może zamiast to rozważać, przejdę do tematu posta:).
Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o produkcie pewnej firmy, do której jakoś od początku się nie mogłam przekonać. Blogerki/Vlogerki szalały wprost za produktami Tołpy, a na mnie nie robiły one specjalnego wrażenia żeby nie powiedzieć, że nie robiły wcale. Przyznam, że przez dłuższą część czasu nawet nie wiedziałam, gdzie można je znaleźć. Mój stosunek do firmy i do jej produktów zmienił się wtedy, jak po spotkaniu blogerek miałam okazję poznać ich płyn micelarny i od tej pory czuję, że Ziaja moja ukochana ma poważnego rywala.


Jak już wspomniałam wyżej i jak wspominam za każdym razem kiedy rozmawiamy o demakijażu, moim faworytem w tej dziedzinie przez wiele, wiele lat był płyn micelarny z Ziaji. Od takich produktów wymagam niewiele. Mają być tanie, dobrze zmywać i nie podrażniać moich wrażliwych oczu. W tej kwestii Ziaja mnie nigdy nie zawiodła i chociaż próbowałam ją zdradzić tyle razy z innymi płynami, zawsze wracałam. Przyznam, że dość sceptycznie, żeby nie powiedzieć nie chętnie podeszłam do tego produktu. Nie znałam go, nie wiedziałam, jak moja cera zareaguje na niego i nawet miałam zamiar dołączyć go (oczywiście bez otwierania :)) do jakiegoś rozdania. Niestety, jako że jestem człowiekiem zapominalskim, któregoś pięknego miesiąca zapomniałam zakupić Ziaji i podczas wieczornego demakijażu zrozumiałam, że albo daję szansę temu produktowi, albo zmywam samą wodą. Wybór był prosty. 


Płyn znajduje się w plastikowym opakowaniu zamykanym na klik. Szata graficzna prosta, elegancka, mogłabym nawet napisać- gustowna. Na etykietach znajdują się podstawowe informacje o nazwie firmy, produktu, kilka informacji od producenta, skład oraz pojemność. Producent postanowił również dodać rubrykę 'czy wiesz że...', w której uświadamia nam niektóre fakty dotyczące pielęgnacji. Etykiety są dość solidne i pomimo niejednokrotnego zmoczenia, nie uległy odklejeniu, ani zniekształceniu. Z boku jak widzicie znajduje się naklejka 'nowe' więc wnioskuję, chociaż nie jestem pewna i nie jest to potwierdzona informacja, że produkt jest nowością firmy Tołpa.



Płyn nie pachnie. W sumie, nie robi mi to różnicy. Czy produkt się u mnie sprawdził? Jak najbardziej, co zresztą można wywnioskować po moim wprowadzeniu do notki. Idealnie domywa nawet ciężki makijaż. Umówmy się, co dla mnie znaczy ciężki makijaż, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie ma problemu z domyciem cieni do powiek, eyelinera, tuszu do rzęs oraz twarzy z pełnym konturowaniem. Minimalne trudności sprawia mu pomada do brwi z freedom, ale z nią ma nawet problem mydło, więc wydaje mi się, że to po prostu produkt TYTAN:). Płyn nie uczulił mnie i nie spowodował podrażnień, a tego się zazwyczaj boję. Jeżeli chodzi o cenę, to też nie ma na co narzekać. Za 200 ml płacimy ok 17 zł. Jest droższy od Ziaji, ale powiem Wam szczerze, że nie wiem czy nie spróbuję go zakupić jeszcze raz. Wydajność również jest na plus. Taka buteleczka starczyła mi na około 1,5 miesiąca.


Polecam Wam ten produkt i tak sobie teraz myślę, że czasem warto zaryzykować i przełamać się do nowego mimo tego, że na początku nie robi to na nas wrażenia:)


Red Lips. Hot or Not?

Red Lips. Hot or Not?

Cześć, czołem!
Jako że dziś piąteczek i może jutro ktoś z Was wybiera się na szaloną, sobotnią imprezę przychodzę do Was z postem, w którym chciałabym zaprezentować moją nową, seksowną czerwoną pomadkę. Jeżeli jesteście szalone i lubicie takie odważne kolory to zapewniam Wam, że ta pomadka MUSI być Wasza!


Nie wiem czy pamiętacie, ale kilka, czy kilkanaście postów temu pisałam Wam o pomadce z Wibo, która okazała się totalnym bublem! Pokładałam w niej naprawdę wielkie nadzieje, a okazało się, że po 2 minutach od aplikacji pomadka znikała. Miałam obawy przez zakupem kolejnej, ale stwierdziłam, że skoro to inna seria, to i jakość powinna być lepsza. Zresztą, 6 czy 7 zł to nie majątek i najwyżej pójdzie do kosza jak jej poprzedniczka. 


Produkt znajduje się w plastikowym i muszę przyznać, że jak dla mnie, w miarę eleganckim opakowaniu. Już wielokrotnie wspominałam, że uwielbiam połączenie czerni i złota. Mam wrażenie, że w przypadku designu kosmetyków taki duet sprawdza się idealnie. Na opakowaniu kilka  podstawowych informacji. Brakuje mi tylko jednej rzeczy, na którą zawsze zwracam uwagę. Chodzi mi o naklejkę, dzięki której wiemy, że produkt nie był używany. Tu tej pewności nie miałam i nie mam, ale modlę się, że nikt przede mną nie aplikował jej na dłoń, albo nie daj Boże na usta (!)


Aplikator mięciutki, niezbyt duży, idealnie dopasowuje się do ust. Aplikując go nie używam nawet konturówki bo bez niej daję rade i to całkiem nieźle. I teraz chyba najważniejsze no nie?:) Kolor- kolor to absolutny hit! 100%, seksowna, kobieca czerwień. Nie podkreśla w ogóle koloru zębów. Mam wrażenie nawet, że delikatnie je wybiela. Co najważniejsze, jest niesamowicie trwała, a kiedy zaczyna się zjadać (około 5-6h po aplikacji) to robi to w sposób bardzo równy bez żadnych plam na ustach, czy też odchodzenia płatami. Pomadka, czy też błyszczyk, bo to chyba lepsza nazwa, nie wysusza mi ust, czego nienawidzę w produktach tego typu. Zapach jest delikatny i niezbyt męczący. Po jakimś czasie się ulatnia i nic już nie czujemy :)



Reasumując: Uwielbiam tą pomadkę i mogę polecić ją każdej z Was. Świetna pigmentacja, idealna trwałość i intensywny kolor. Czego chcieć więcej?:)

Lubicie tę serię z Wibo?
Beże, brązy, błyski... i to wszystko w jednej palecie!

Beże, brązy, błyski... i to wszystko w jednej palecie!

Hej hej ;)
No i mamy weekend :) Do niedzieli notki będą publikowane automatycznie więc mam nadzieję, że wszystko zostanie opublikowane po mojej myśli i nic nie przegapicie. W każdym razie z ukrycia będę monitować czy wszystko hula. 
W dzisiejszym poście chciałabym Wam przedstawić paletkę cieni, którą dostałam na lipcowym spotkaniu blogerek w Suchej Beskidzkiej. Jak się sprawdziła, za co ją lubię i dla kogo szczególnie jest dedykowana? Zapraszam na post!



Na chwilę obecną można powiedzieć, że trafiłam i na hit i na kit w kategorii cieni do powiek z firmy MUR. Niesamowicie przypadły mi do gustu czekoladki, zarówno biorać pod uwagę kolorystykę, pigmentację i trwałość. Kitem okazała się natomiast dość spora paletka Flawless Matte,  którą w ogóle nie umiałam pracować, cienie się osypywały, a podczas blendowania znikały totalnie. Niestety nie było to dla mnie i paletka poszła w świat. Bałam się, że tym razem znowu się okaże, że nie zaprzyjaźnie się z tym produktem chociaż nie ukrywam, że byłabym zawiedziona tym faktem, ponieważ kolory są zacne :). Nie minęło kilka dni po spotkaniu jak postanowiłam, że muszę sobie zrobić makijaż żeby w końcu wyrobić jakieś zdanie o niej. Moment ten uwiecznił w tym filmiku, więc jesteście ciekawi jak mi wyszło, zapraszam Was do obejrzenia.



Opakowanie paletki jest niestety dosyć tandetne i plastikowe. Brakuje mi lusterka! Okropnie! Jakoś przyzwyczaiłam się, że zazwyczaj w paletkach, które miałam do tej pory było lusterko, no i teraz go zabrakło. Generalnie już całe opakowani jest porysowane i nie wygląda dość estetycznie mimo tego, że jest przechowywane w nie złych warunkach, w kufrze kosmetycznym. Na opakowaniu znajduje się kilka informacji o produkcie. Niestety nie mogę nigdzie znaleźć, jak nazywa się ta wersja palety. Jeżeli wiecie i chcecie mnie oświecić, to będę bardzo wdzięczna :). Do cieni dołączona jest pacynka, której zazwyczaj nie używam. Cienie nie są duże. Wydaje mi się, że w porównaniu do innych mają stosunkowo małą gramaturę. Koniec narzekania. Przejdźmy do konkretów i pozytywów, bo jest ich naprawdę sporo!


Kolory są naprawdę pięknie napigmentowane, intensywne, idealnie się blendują i nie 'tracą' swojej mocy w trakcie blendowania. Utrzymują się spokojnie na powiece cały dzień mimo tego, że ja generalnie nie używam bazy. W tej palecie znajdziecie wszystkie kolory, które pozwolą Wam stworzyć zarówno dzienny, jak i wieczorowy makijaż.  Znajdziecie tu beże, brązy i inne kolory, które nadają się o rozświetlenia makijażu.





Naprawdę polecam tę paletkę zarówno osobom początkującym, jak i tym, którzy zajmują się makijażem już dłuższą chwilę. Koszt takiej paletki to około 20 zł za 12 cieni więc sami przyznacie, że cena jest śmieszna, a jakoś niesamowita!


Jakie paletki z MUR możecie mi jeszcze polecić?:)


O dwóch niekwestionowanych, świecących hitach Wibo za grosze!

O dwóch niekwestionowanych, świecących hitach Wibo za grosze!

Witajcie :)
Pomyśleć, że już jutro po południu zaczynamy weekend! Ja powoli spakowałam rzeczy do mamy i troszkę kosmetyków też jej wezmę. Może sobie akurat coś wybierze:). Przygotowałam sobie również mini, ale to mini studio, ustawiłam inaczej oświetlenie i właśnie dzisiejszą notkę przygotowałam we współpracy z nowym światłem :). Mam nadzieję, że taka zmiana się Wam spodoba:W dzisiejszym poście chciałam Wam przedstawić moje dwa ulubione rozświetlacze, które uważam za niesamowite hity! Jeżeli jesteście ciekawe co mi się w nich podoba i za co je cenię, zapraszam do czytania!




Nie od dziś wiadomo, że jestem wielką fanką rozświetlaczy. Kiedyś uważałam ten kosmetyk za kompletnie zbędny, ba! Nawet nie umiałam go dobrze użyć! Pamiętam, jak kiedyś od jednego sklepu dostałam do przetestowania pierwszy rozświetlacz z Make up Revolution. Totalnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać, żeby nie przesadzić. Od tego momentu minęło naprawdę sporo czasu, a ja miałam okazję wypróbować różne formuły rozświetlaczy oraz sprawdzić, która firma ma perełki z tej kategorii kosmetyków. Nie mogłam obojętnie przejść obok tych produktów na rozsławionej wszędzie promocji w Rossmannie. Jako że w edycji wiosennej kupiłam jeden rozświetlacz z tej firmy wiedziałam, że na tej wypróbuję również inne serio z Wibo. Polowałam na ten 'By Paulina Krupińska', ale niestety go nie znalazłam. W tym pojedynku przedstawię Wam dwie perełki z dwóch różnych serii: Diamond Iluminator i Royal Shimmer.


Pozwolę sobie zacząć od serii Diamond Ilumiantor, ponieważ to właśnie on jako pierwszy znalazł się u mnie. Kupiłam go jakoś na wiosnę w promocji i kosztował wtedy około 5 zł. To były te słynne zakupy, kiedy kupiłam 3 różne rozświetlacze i dopiero w domu się zorientowałam, że to troszkę za dużo i nie mam co z tym zrobić :). Na początku traktowałam go troszkę 'po macoszemu', ponieważ zachwyciłam się produktami z Lovely, które również wtedy zakupiłam. Ten sobie zostawiłam na zimę, albo po prostu na lepszy czas. Doceniłam go stosunkowo nie dawno, kiedy miałam jeden z tych gorszych dni i nie miałam ochoty totalnie na nic. Zwlekłam się z łóżka, wymalowałam, ale chciałam uzyskać jak najmniejszy efekt wszystkiego. Najmniej rzucające się w oczy oczy:), delikatna szminka i ledwo widoczne konturowanie. Tak jest moje drogie Panie, ten produkt jest idealny dla każdej kobiety, która dopiero zaczyna przygodę z konturowaniem. Diamond Iluminator daje na naszej twarzy efekt delikatnej poświaty. Nic nachalnego, nic świecącego. Świetny produkt dla dziewczyn, które w sposób delikatny chcą nadać naszej cerze blasku. Szkoda że nie trafiłam na niego, kiedy zaczynałam przygodę z konturowaniem. Na chwilę obecną, poleciłabym go każdej początkującej osobie. Jeżeli chodzi o odcień, to określiłabym go bardziej jako podchodzący pod złoto niż pod srebro. Kiedyś nie cierpiałam takich efektów teraz, bardzo mi się podobają :).




Teraz pora na drugiego bohatera, który mimo wszystko chyba skradł bardziej moje serce! Szkoda, że nie przyszło mi do głowy zrobić zdjęcia, kiedy na jego powierzchni były pięknie wytłoczone kwiaty i inne wzorki, które chcąc nie chcąc zostały zatarte podczas prawie codziennego użytkowania :). Produkt kupiłam na pocieszenie za ten sygnowany 'Krupińską'. Może też troszkę z głupoty i przyzwyczajenia do rozświetlaczy? Nie wiem, ale generalnie lubię Wibo i stwierdziłam, że może i tym razem się nie zawiodę. Nie zawiodłam! Jak do tej pory jest to mój najlepszy rozświetlacz jaki miałam i mogę powiedzieć, że pokonał nawet mojego ulubieńca z Lovely! Tutaj już trzeba troszkę bardziej uważać z aplikacją niż w przypadku poprzednika ponieważ tu pigmentacja naprawdę daje czadu. Piękna i znowu złota tafla już po pierwszej warstwie! Oczywiście możecie sobie budować efekt błysku, ale uważam, że naprawdę raz wystarczy, jeżeli nie chcecie osiągnąć efektu bombki. Cena, w porównaniu do jakości jest naprawdę śmieszna, bo bez promocji kosztuje coś koło 10-11 zł.



Ze spraw technicznych mogę Wam napisać, że oba produkty znajdują się w plastikowych opakowaniach, otwieranych na 'klik'. Nie oszukujmy się, nie są to jakieś mega, hiper trwałe opakowania i przy bliskim spotkaniu z podłogą pewnie przegrałyby 0:1. Na pudełku (swoją drogą, jak zastępujecie słowo opakowanie? Nie umiem tego niczym zastąpić:)) znajduje się kilka podstawowych informacji od producenta takich jak nazwa produktu, serii, firmy i gramatura. produkty są bezzapachowe. Nie wystąpiła po żadnym  z nich reakcja alergiczna. 


Cóż mogę więcej Wam napisać :)? Pozostaje mi przedstawić na koniec jeszcze swatche i zachęcić do zakupu, bo naprawdę jak dla mnie, oba rozświetlacze,  a szczególnie Royal, powinien mieć swoje miejsce w ulubieńcach roku.





Dajcie znać, jakie są Wasze ulubione rozświetlacze!:)
Copyright © 2016 zakochana w kolorkach , Blogger